Represje na Białorusi trwają od ponad pięciu lat. W tym czasie przez więzienia przeszło 100 tysięcy osób, a ponad pół miliona musiało wyjechać z kraju, by nie trafić za kraty.
Za tymi liczbami kryją się jednak nie setki tysięcy, lecz miliony tragedii – rozdzielone rodziny, dzieci dorastające bez rodziców, krewni, którzy nie zdążyli się pożegnać. To Białorusini pozbawieni teraźniejszości i części przyszłości.
Autorka, która również została zmuszona do opuszczenia kraju z powodu represji politycznych, pisze o tym, jak to jest – zostać pozbawionym swojego kraju, domu i wolności.
– Ostatnio mój telefon w aplikacji Mapy oznaczył Warszawę jako „dom”. Zauważyłam to przypadkiem i jakoś mnie to uderzyło. Nie zrobiło mi się smutno – po prostu zrozumiałam, że to moja nowa rzeczywistość, w której dom jest tam, gdzie akurat jesteś, jak to się często pisze w książkach czy filozoficznych komentarzach w internecie – mówi mi była więźniarka polityczna, która musiała opuścić Białoruś z powodu prześladowań.
Temat „domu” jest trudny dla białoruskich emigrantów politycznych. Jedni pogodzili się z losem i budują nowe życie tam, gdzie teraz mieszkają. Inni wciąż nie potrafią o tym rozmawiać. Są też tacy, którzy wyjechali na samym początku emigracji, ale nadal są gotowi wrócić choćby jutro – jeśli tylko będzie to możliwe.
– Ja przecież dużo nie potrzebuję. Nasz dom rodzinny jest na wsi. Za Mińskiem w ogóle nie tęsknię, nie jest mi potrzebny. Gdyby można było wykopać tunel z Wilna do mojej wsi na Białorusi, zrobiłabym to – rozmarza się moja rozmówczyni.
Rozłąka z bliskimi, ze starszymi krewnymi, z normalnym życiem – to doświadczenie zarówno tych, którzy musieli wyjechać, jak i tych, którzy zostali na Białorusi. Najciężej jest, oczywiście, tym, którzy trafili do więzień. Tam brakuje najprostszych i najbardziej banalnych rzeczy, które na wolności zawsze są w zasięgu ręki.
Jak żyć za kratami – tego nie wie nikt
Będziecie się śmiać, ale w więzieniu najbardziej chce się, na przykład, poszukać w Google’u słów piosenki. Ze zdziwieniem uświadamiasz sobie, że to jakby początek XX wieku – internet już istnieje, ale ty nie masz do niego dostępu. Trzeba więc wysilić pamięć i przypominać sobie, przypominać, przypominać.
Albo marzysz o gorącym prysznicu – tam to udogodnienie jest praktycznie nieosiągalne. Albo o kawie w ceramicznym kubku zamiast w aluminiowym, o jedzeniu widelcem, a nie łyżką do zupy – wszystkiego, jak leci. Te pragnienia wydają się śmieszne, gdy możesz je codziennie zaspokajać. Ale więzienie to trudne miejsce – musisz się dostosować do jego zasad i porządków, jeśli chcesz przetrwać.
O tym, jak bardzo tęskni się za bliskimi, trudno nawet mówić. Rzadkie widzenia, na które pozwala się więźniom politycznym, to doświadczenia skrajnie trudne, choć wypełnione radością. Bo spotkanie się kończy, a odsiadka (zazwyczaj ponad trzyletnia) trwa dalej. I trzeba zaczynać wszystko od nowa – wstawać o świcie, iść do pracy, wykonywać katorżnicze, bezsensowne polecenia administracji kolonii, których nie da się nazwać inaczej niż torturami.
Są i tacy, którym jest jeszcze trudniej – ich najbliżsi musieli wyjechać z kraju, bo sami byli narażeni na represje. To znaczy, że nie mogą przyjechać nawet na widzenie. Nie widzą się przez cały okres odsiadki, a to nie rok ani dwa. W tym czasie dzieci dorastają – z nastolatków stają się dorosłymi, starsi członkowie rodziny jeszcze bardziej się starzeją, chorują i umierają. A na pogrzeb w rodzinie z białoruskich więzień nikt cię nie wypuści. Nikt nie pozwoli się pożegnać.
Jak żyć za kratami – i po drugiej stronie? Tego nie wie nikt. To ogromnie trudne doświadczenie – dla więźniów, ich rodzin i bliskich, którzy w czasie odsiadki potrafią kilka razy zmienić kraj pobytu. Może się zdarzyć, że wyjdziesz na wolność, a wokół ciebie zostanie tylko spalona ziemia.
Tamtego Mińska już nie ma
– Po półtora roku więzienia zobaczyłem inny Mińsk – mówi mi były więzień polityczny. – Nie było tam już niemal nikogo z moich dawnych znajomych. Wszyscy musieli wyjechać, by uniknąć aresztowania. Marzyłem o dniu, gdy „mury runą”, wyjdę, a na mnie będą czekać koledzy i przyjaciele. Niestety, do tego czasu represje tak się nasiliły, że zatrzymywano wszystkich jak leci. W więzieniach było pełno politycznych. Trafiłem do „wypalonego miasta” – to już nie był tamten Mińsk. Teraz, na emigracji, dokąd musiałem uciekać, żeby znów mnie nie posadzili, słyszę, jak inni mówią o tęsknocie za Mińskiem i marzeniach o powrocie. A ja cicho powtarzam – tamtego miasta już nie ma. Mińsk z 2020 roku przestał istnieć. Dziś jest szary i już się nie uśmiecha – gorzko konstatuje mój rozmówca.
W kraju, który był twój – a którego paszport dla wielu już wygasł (bo za granicą nie da się wyrobić nowego) – zostali ukochani ludzie, domy, kawiarnie, znane trasy. W naszych mieszkaniach nikt już nie mieszka albo żyją tam obcy. W domach, gdzie każdy detal – poszewkę, roślinę, widelec czy filiżankę – wybierałeś dla siebie, do których przywoziłeś magnesy z podróży i snułeś plany na przyszłość, nie ma już ciebie.
Ten dom ci się śni. Pamiętasz kolor ścian w sypialni, a sąsiedzi czasem piszą, że pilnują drzwi i odkurzają twoją wycieraczkę. Wiedzą, że nie dasz rady przyjechać – ani teraz, ani w najbliższych latach. Te opuszczone mieszkania są papierkiem lakmusowym zmian na Białorusi. Żeby ich właściciele mogli do nich wrócić, w kraju musiałoby dojść do radykalnych przemian.
Represje, które trwają już ponad pięć lat, dotknęły ogromnej liczby Białorusinów. Represjonowano co najmniej 100 tysięcy osób, a z kraju wyjechało około 600 tysięcy – do tego należy doliczyć ich rodziny, z którymi kontakt jest ograniczony albo niemożliwy. Dla niewielkiego kraju, liczącego dziewięć milionów mieszkańców, to katastrofa. Represje odebrały przyszłość krajowi, który dziś wymaga wielu lat odbudowy i rehabilitacji.
Nikt nie wie, jak pomóc tym, którzy ucierpieli moralnie. Ludzkość zna sposoby leczenia ran fizycznych, ale wciąż nie potrafi leczyć ran zadanych przez niesprawiedliwość i strach. Białorusini – każdy w różnym stopniu – wciąż mają nadzieję, że wszyscy więźniowie polityczni zostaną uwolnieni. I że każdy, kto zechce, będzie mógł wrócić do swojego domu, do ukochanego miasta. Zobaczyć je wreszcie na własne oczy, a nie tylko na zdjęciach z 2020 roku.
O Autorce
*Karyna Bryzawa – białoruska dziennikarka związana z mediami niezależnymi. Ze względów bezpieczeństwa autorka poprosiła o nieujawnianie swojego prawdziwego nazwiska.
Tłumaczyła Justyna Prus.